Teraz żyję z taką myślą, że raka nie ma
Urodziłam córkę, mając 30 lat, karmiłam ją piersią 9 miesięcy. Po zakończeniu karmienia wyczułam w sutku zgrubienie. Udałam się do swojego lekarza onkologa – byłam pod opieką onkologiczną – bo moja mama zmarła na raka trzustki. Pani Doktor wykonała USG i stwierdziła, że są to jakieś mikrozwapnienia, zapewne po karmieniu. Uznała, że jestem młoda, nie palę, nie stosuję antykoncepcji hormonalnej, nikt w rodzinie nie miał raka piersi, jestem szczupła, więc ona nie podejrzewa, że to może być coś poważnego. Zaleciła kontrolę co pół roku i przez dwa kolejne lata nic się nie działo – te zgrubienia się nie powiększały. Gdy miałam 33 lata wyczułam, że guz wyrósł w innym miejscu na tej samej piersi. Pani Doktor skierowała mnie na biopsję cienkoigłową i wtedy w wynikach pojawiły się komórki rakowe.
Zdarzenia, które opisuję miały, miejsce na początku października 2020 roku. Wynik odebrałam w piątek, oczywiście załamana. W poniedziałek już byłam w Centrum Onkologii w Poznaniu i tam przeszłam dalszą diagnostykę. Miałam wykonanych kilka biopsji gruboigłowych i za każdym razem wychodził DCIS, czyli rak przedinwazyjny. Jednak wyniki mammografii pokazywały, że jest on dość rozległy, więc została podjęta decyzja o mastektomii. Operację przeszłam w listopadzie. W histopatologii okazało się, że guz przedinwazyjny ciągnął się w piersi przez 16 cm, a dodatkowo znaleziono 3-milimetrowego raka HER2-dodatniego, czyli raka inwazyjnego.
Rak inwazyjny był bardzo mały i według zaleceń nie powinnam przechodzić chemii po operacji, ale trafiłam na cudowną Panią Doktor, która stwierdziła, że jestem młoda, więc podała mi 4 „czerwone” chemie. Czułam się zaopiekowana. Chemioterapię skończyłam w lutym 2021. Teraz włosy mi już odrastają, pod koniec maja wróciłam do pracy. Jestem pod kontrolą lekarza onkologa klinicznego i lekarza chirurga. Mam wstawiony ekspander, który ma rozciągnąć skórę ponieważ w listopadzie 2021 czeka mnie wstawienie implantu. W drugiej piersi mam liczne torbiele i moja pani onkolog sugeruje, żebym w przyszłości usunęła też drugą pierś, ale to musiałabym zrobić komercyjnie, ponieważ nie mam mutacji genetycznej. Jeszcze nie wiem, czy się na to zdecyduję.
Przed diagnozą nie wiedziałam nic o raku piersi – nie znałam podtypów, nie wiedziałam jakie są rokowania. Gdy usłyszałam diagnozę, poczułam jakby świat mi się skończył, a przecież mam małą córeczkę, myślałam, że nie zdążę jej wychować, że mamy plany, które w zwiazku z diagnozą będą musiały zostać odłożone, mieliśmy budować dom… Była we mnie złość i niezgoda na wszystko, co mnie spotkało. Świat się zawalił i było mi ciężko. Długo zwlekałam, żeby o diagnozie powiedzieć mojemu tacie, bo jego mama, a moja babcia zmarła na raka, żona zmarła na raka, a teraz jeszcze córka zachorowała. Ma tylko mnie i moją rodzinę, więc o niego się najbardziej bałam. Natomiast mój narzeczony poradził sobie znakomicie. Wiem, że to przeżywał, ale był dla mnie ogromnym wsparciem i często myślę, że bez niego nie dałabym rady. Bardzo duże wsparcie otrzymałam też od przyjaciółek, które podnosiły mnie na duchu i motywowały. Mogłam również liczyć na osoby, z którymi pracowałam. Cała załoga zrobiła dla mnie zrzutkę, przesłali mi kwiaty w dniu ostatniej chemii. Do dziś mogę liczyć na ich wsparcie i pomoc. To dla mnie bardzo ważne.
Najtrudniejsze było pogodzenie się z tym, że nie załapałam się na leczenie przedoperacyjne. Może powinnam się cieszyć, że rak był malutki, ale z drugiej strony nie dostałam dodatkowego leczenia, które przy HER2-dodatnim raku piersi jest stosowane. Gdyby rak był większy, to chyba czułabym się bardziej zaopiekowana – że jest terapia celowana przed operacją i jestem lepiej zabezpieczona przed wznową i przed przerzutami. Mam świadomość, że można było coś jeszcze zrobić, chociaż Pani Doktor mówiła, że nie trzeba. Węzły chłonne były czyste po operacji, ale czy jakieś komórki gdzieś jeszcze zostały – tego nie mamy jak zweryfikować. Guz został usunięty podczas operacji i nie ma teraz możliwości, żeby sprawdzić, czy chemia zadziałała. To jest ten minus, że rak HER2+ został wykryty w taki, a nie inny sposób.
Teraz żyję z taką myślą, że raka już nie ma i nie „krąży” w moim organizmie.
Od otrzymania diagnozy poszłam na półroczne zwolnienie lekarskie – operacja, chemioterapia, rehabilitacja. W trakcie przyjmowania chemioterapii przez pierwszy tydzień właściwie spałam, nawet nie mogłam opiekować się dzieckiem. Pomoc bliskich, wsparcie w takich prostych czynnościach, było bardzo potrzebne. Moje życie się zmieniło jeżeli chodzi o dietę – zalecenia mówią, o tym, żeby jeść mniej mięsa. Miałam poczucie, że moja dotychczasowa dieta była zdrowa, ale teraz jeszcze bardziej się pilnuję. Więcej się ruszam, choć nie zawsze to jest łatwe, bo mam pracę siedzącą.
Chciałam powiedzieć wszystkim kobietom, żeby jeśli coś je niepokoi, konsultowały się u kilku lekarzy, nie polegały na opinii tylko jednego. U mnie to chyba właśnie był błąd, bo rak miał dwa lata, żeby się rozwinąć.
Polecam też grupy wsparcia – chociażby na FB. W Amazonkach można spotkać świetne dziewczyny, które wesprą, gdy ktoś ma chwilowe załamania i potrzebuje dobrego słowa.
Jeżeli chodzi o moje plany na przyszłość, to próbujemy ponownie zabrać się za organizację ślubu, wróciliśmy też do planów o budowie domu.