Znaczenie badań profilaktycznych
Moja historia niech będzie apelem do wszystkich kobiet, które jeszcze nie doświadczyły nowotworu, które są zdrowe. Badajcie się regularnie, bo to bardzo ważne. Od tego zależy Wasze zdrowie i życie. Nawet jeśli nic Wam nie dolega – zróbcie badanie piersi raz do roku. Zyskacie pewność, że nic się w Waszym organizmie złego nie dzieje. A jeśli coś wykryją? Lepiej żeby wykryli chorobę we wczesnym stadium, gdy jest największe szanse na wyleczenie. Ja się nie badałam. A kto wie? Może gdybym to robiła moja historia potoczyłaby się inaczej? Może leczenie nie byłoby tak agresywne? Więc proszę Was… badajcie się, bo to jest najważniejsze!
Odkrycie guza i pierwsze kroki
Pamiętam ten dzień dokładnie… 16 czerwca 2019 r. Brałam kąpiel, gdy pod prawą pachą, zupełnie przypadkiem, wyczułam zmianę. Długo nie czekałam i już na drugi dzień poszłam do lekarza rodzinnego. Pani doktor przeprowadziła badanie palpacyjne i potwierdziła wyczuwalny guz. Już wtedy wiedziałam, że nie jest dobrze… Zostałam pilne skierowana na USG piersi, które niestety potwierdziło moje najgorsze obawy, że mam raka piersi, z przerzutami na węzły chłonne. W chwili wykrycia miał już 4 cm!
Szok po diagnozie i dalsze badania
Kiedy się dowiedziałam, przeżyłam szok. Pamiętam, że dwie godziny siedziałam pod szpitalem i czułam się tak, jakby ktoś mnie uderzył w głowę. Po prostu nie dowierzałam, że zachorowałam. Przyszedł strach o moje dzieci, bo jestem samotną matką. Zastanawiałam się, jak one sobie beze mnie poradzą? Mieli dopiero po 11 lat… Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko – pobrano mi biopsję i okazało się, że mam potrójnie ujemnego raka piersi.
Walka z rakiem i rola nastawienia
Choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałam – nie dopytywałam lekarza, co oznacza ten podtyp, jakie mam rokowania i jak będzie wyglądało leczenie… Dopiero w połowie leczenia dowiedziałam się, że mam taki, a nie inny podtyp raka piersi, że w ogóle rak piersi ma jakieś podtypy i co oznacza ten mój. Jak się o tym dowiedziałam, to w ogóle straciłam nadzieję, że z tego wyjdę. Początki nie były łatwe – załamanie, strach, płacz do poduszki. Jednak w pewnym momencie powiedziałam sobie „Nie! Ja wygram, dam radę! Nie poddam się!” i przez resztę choroby tak sobie mówiłam.
Motywacja i wsparcie rodziny
Moją motywacją były moje dzieci, to że są w okresie dorastania, najbardziej mnie potrzebują i ja muszę być dla nich, być na ich ślubach, zostać babcią. Muszę żyć i nie ma innej rady! Koniec! Jak szłam na chemię, to byłam nastawiona wręcz bojowo! Całą chemię przeszłam dobrze, czułam się też dobrze, nie licząc pojedynczych chwil osłabienia. Trzeba tak sobie powiedzieć: „wygram”, bo nastawienie przy tej chorobie to pół sukcesu.
Zanim jeszcze zaczęłam chemię zaczęłam rozmawiać ze swoją córką i synem, których chciałam przygotować do tego, że mogą mi wypaść włosy, co się będzie ze mną działo. Myślę jednak, że z powodu wieku nie dochodziło do nich, jak poważną chorobą jest nowotwór. Na początku było mi ciężko o tym mówić – nie tylko dzieciom, ale też bliskim. Ale to także przeszło – nauczyłam się mówić o tej chorobie i jej aspektach, utracie włosów czy mastektomii. To bardzo ważne, aby o tym mówić. Uczulać na potrzeby osób chorych z nowotworami, ale także – zwracać uwagę na problem samej choroby.
Leczenie i perspektywy na przyszłość
Rozpoczęłam chemioterapię i już po dwóch tygodniach wypadły mi włosy, ale to akurat był dla mnie najmniejszy problem. Najpierw przyjęłam chemię czerwoną, potem zaczęłam przyjmować białą, ale niestety przy piątej dawce okazało się, że guz w piersi urósł. Dlatego przerwano chemioterapię i skierowano mnie na mastektomię prawej piersi przy jednoczesnym usunięciu wszystkich węzłów chłonnych.
Jak dowiedziałam się, że muszę mieć usuniętą pierś, to strasznie to przeżyłam – płakałam, zastanawiałam się, jak to będzie bez tej piersi i jak to będzie wyglądać, ale potem powiedziałam sobie, że jeśli to ma mi uratować życie, to tylko mnie uszczuplą. I tyle! Nie będzie tej piersi, ale będę żyć. Po operacji i kolejnej biopsji przyszły dobre wieści – węzły chłonne były czyste!
W między czasie zrobiono mi badania genetyczne, po których nastąpił cios… Okazało się, że jestem nosicielką mutacji BRCA1/BRCA2. To taki gen, który jest odpowiedzialny właśnie za raka piersi i raka jajnika. Lekarze zalecili mi usunięcie drugiej piersi i wycięcie jajników, i jajowodów. Na razie czekam na obie operacje, bo w przypadku piersi musi minąć rok, aby mogła być przeprowadzona kolejna.
Pandemia i nowa perspektywa życia
Będąc praktycznie na końcówce leczenia do Polski nadciągnął COVID-19. Bałam się – mówiłam: „rak piersi mnie nie zabije, a zrobi to koronawirus”. Zamknęłam się w domu, nie chciałam z niego wychodzić, zakupy robiła mi moja mama. Z czasem zaczęłam jednak myśleć, że tak przecież nie można żyć, że to rak jest dla mnie największym zagrożeniem! Zaczęłam wychodzić z domu, zachowując oczywiście wszelkie środki ostrożności. Na szczęście w szpitalu, gdzie się leczyłam nie, nie było żadnych opóźnień z podawaniem chemii czy wizytami u onkologa. Ale takie nastawienie do tej sytuacji też przyszło z czasem.
Cieszę się każdym dniem, że mam dach nad głową, że mam zdrowe dzieci – cieszę się z tego, co wcześniej uważałam za normę, tymczasem to szczęście bywa ulotne. Choroba zmieniła też moje relacje z rodziną – bardziej zbliżyłyśmy się do siebie z mamą i siostrą. Nauczyła mnie także mówić o tym, o czym wcześniej mówić było mi trudno – o uczuciach, emocjach – teraz się tego nie boję.
Podsumowanie i przesłanie
Dziś mija ponad rok od diagnozy – w sierpniu skończyłam leczenie. Wygrałam. WYGRAŁAM walkę z rakiem piersi i jestem zdrowa. Nie poddałam się, wiedziałam, że nie ma innej opcji. Moja historia kończy się dobrze, ale może gdybym robiła regularnie badania, wykryła wcześniej nowotwór, to nie miałabym tak agresywnego leczenia?
Na początku miałam mieć operację oszczędzającą, która ostatecznie zamieniła się na mastektomię, a tak jak już Wam pisałam wcześniej – bardzo to przeżywałam. Dlatego zapytajcie od czasu do czasu bliskie Wam osoby, kiedy ostatnio robiły badania profilaktyczne. Powiedzcie im, że rak wcześnie wykryty daje szanse na wyleczenie! A kobietom, które podejmują lub leczą się właśnie z powodu raka, chciałam napisać – nie poddawajcie się! Pracujcie nad swoim podejściem do tej choroby. Bo nawet jak na początku jest ciężko, to owszem – trzeba to przeżyć – jak potrzebujecie płakać – płaczcie, jeśli krzyczeć – krzyczcie.
Ważne, żeby po tym etapie umieć sobie wytłumaczyć, że musimy przejść przez te trudne momenty, żeby potem było dobrze. Trzeba znaleźć swój własny sposób na to tłumaczenie. Zmotywować się do dalszych kroków. Trzymam za Was kciuki. A Wy trzymajcie za mnie.