Po prostu kocham życie!
Mam 47 lat i mieszkam w Olkuszu, a w styczniu 2018 r. usłyszałam diagnozę „rak piersi”. Wszystko zaczęło się jednak dużo wcześniej, kiedy przez cały poprzedni rok bolała mnie pierś. We wrześniu 2017 r. miałam ostatnie USG przed diagnozą, które nic nie wykazało, oprócz małej torbieli. Kiedy powiedziałam lekarzowi, że pierś mnie pobolewa i że chciałabym skierowanie na mammografię, pani doktor stwierdziła, że nie jestem w grupie ryzyka, a nowotwór nie boli, więc na pewno nie jest to nic groźnego. Zrobiła mi badanie palpacyjne, ale nic nie wyczuła. Wtedy myślałam, że może faktycznie przesadzam? Że pierś mnie boli, bo śpię na brzuchu albo przez to, że noszę do ćwiczeń stanik sportowy, który może za bardzo uciska piersi? Gdybym miała jakieś sygnały, że to może być rak, szukałabym pomocy i robiłabym badania w innej placówce, ale lekarz na tyle mnie uspokoił, że tego nie zrobiłam…
Od września do grudnia ból się nasilał, a ponadto pierś zrobiła się większa, była nabrzmiała i bolała przy każdym dotyku. W Wigilię ból był tak duży, że nie byłam w stanie przygotować świątecznego obiadu! Kiedy dotykałam piersi, próbując zlokalizować źródło bólu, wyczułam w niej dużego guza! Wtedy nie docierało do mnie, że to może być nowotwór, ponieważ w głowie ciągle miałam to, co powiedziała mi pani doktor – że rak nie boli. Mimo to 27 grudnia poszłam jeszcze raz do lekarza, ale tym razem innego. Dostałam od niego skierowanie na pilną mammografię. Musiałam jechać do innego miasta, bo w Olkuszu nie było wtedy mammografu.
Badanie miałam 2 stycznia, a 10 zadzwonili do mnie, gdy byłam w pracy, żebym przyszła po wynik, bo jest zły. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przez ten cały czas działo się coś niedobrego. Odbierając wyniki mammografii, jak i później podczas wizyty w poradni sutka, nie otrzymałam jednoznacznej odpowiedzi, że to jest rak. Ta niepewność była straszna! Lekarz w poradni kazał mi wykonać biopsję i powtórzyć mammografię i w zasadzie to wszystko, co od niego usłyszałam. Wtedy powiedziałam dość! Chcę wiedzieć! Poprosiłam, żeby zrobił mi biopsję od razu, ale na początku odmówił! Dopiero, jak mu powiedziałam, że nie wyjdę bez tego badania, ostatecznie zgodził się. Biopsja cienkoigłowa niestety wykazała komórki rakowe…
Po odbiór wyników poszłam z mężem. Kiedy zobaczyłam kartkę z wynikami, pomimo że było na niej kilka zdań, ja widziałam tylko dwa słowa „rak piersi”. To był dla mnie szok! Gdyby nie mąż, nie dałabym rady stamtąd wyjść o własnych siłach! Czułam się skołowana, nie wiedziałam, co się dzieje… moją pierwszą myślą było to, że umrę. Zastanawiałam się, jak powiem o tym mamie, co się stanie z moim młodszym synem – mam dwóch synów – starszy Marceli i młodszy Igor. Wiedziałam, że mąż i Marceli sobie z tym poradzą, ale Igor był za młody… później, zaczęłam się wczytywać w wyniki i okazało się, że mam HER2 dodatniego raka piersi. Informacje, które znalazłam na jego temat jeszcze bardziej mnie wystraszyły, ciągle miałam w głowie, że to niezwykle agresywna postać raka piersi… byłam przerażona!
Dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się, że to tak szybko nie działa, że będę żyć! Ale w momencie diagnozy o raku piersi nic nie wiedziałam, niestety lekarz też mnie nie wsparł w tych pierwszych krokach, zaraz po diagnozie – nie wiedziałam, gdzie mam zgłosić się dalej, co robić? Zaczęłam szukać informacji w Internecie – było to trudne, bo natrafiałam na różne wiadomości, ale w tym okresie bardzo wspierał mnie mąż. Dużo czytał na ten temat i wymienialiśmy się informacjami – zawsze mogłam na niego liczyć. Tak samo, jak na moich synów, którzy okazali się cudownymi opiekunami i bardzo pomogli mi przejmując część codziennych obowiązków.
Kiedy rozpoczynałam chemioterapię, byłam na ostatnim roku studiów, miałam też napisane dwa rozdziały pracy magisterskiej. Początkowo nie poddawałam się złemu samopoczuciu, jeździłam na wykłady, bo bardzo je lubiłam i czerpałam z nich dużą przyjemność. Niemniej później wymagało to ode mnie więcej wysiłku, zastanawiałam się, czy nie zrezygnować? Że po co mi to wszystko? I w tych trudnych momentach dowiedziałam się, ilu osobom na mnie zależy! Koleżanki ze studiów i mąż przekonywali mnie, że włożyłam w to dużo pracy, energii i tak dobrze mi szło, że po prostu muszę to skończyć! To było dla mnie takie motywujące! Dzięki nim udało mi się przetrwać chemioterapię i… ukończyć moje wymarzone studia. Pozaliczałam projekty i egzaminy, a pracę magisterską obroniłam w maju, w tym roku!
Bardzo trudnym dla mnie momentem podczas chemioterapii była utrata włosów. Lekarz zaproponował, żebym kupiła sobie perukę, bo dobrze dobrana sprawi, że nie będzie widać, że jestem chora onkologicznie. I wtedy pomyślałam sobie: „ale zaraz! Czemu ma to właściwie służyć? Jestem chora, przed nikim nie muszę tego ukrywać!”
Choroba nowotworowa nie jest piętnem, którego należy się wstydzić. Więc co zrobiłam? Kupiłam sobie mnóstwo kolorowych chust o finezyjnych wzorach! Kiedy je zakładałam czułam się pewna siebie i kobieca – myślę, że to ważne, aby każda kobieta znalazła sposób na siebie, na to, żeby się dobrze czuć – to wydaje się czymś małym, ale naprawdę pomaga!
25 lipca 2018 roku miałam operację oszczędzającą pierś. Kiedy dowiedziałam się o raku chciałam, aby od razu mi ją usunięto. Czytając ten temat wielokrotnie natrafiałam na opinie innych kobiet, które pisały, że jeśli usunie się całą pierś, to nowotwór już nigdy nie powróci. Miałam szczęście, że trafiłam na lekarza, który przekonał mnie, żeby zaczekać z operacją. Pani doktor stwierdziła stanowczo, że będzie lepiej przeprowadzić operację oszczędzającą i że nie ma potrzeby usuwania całej piersi. Z perspektywy czasu bardzo cieszę się, że nie poddałam się niestety tak silnie funkcjonującemu mitowi. Kiedy obudziłam się i zobaczyłam, że nadal mam pierś, poczułam się silna i spokojniejsza, i że wszystko będzie dobrze. Również potem, gdy na siebie patrzyłam, czułam się pewna siebie i że mogę wszystko! Pomimo tego, że pani doktor początkowo nie wytłumaczyła mi dokładnie, czemu ma służyć operacja oszczędzająca, cieszę się, że była taka stanowcza w swojej decyzji, dzięki czemu nadal mam pierś.
Obecnie jestem w trakcie leczenia pooperacyjnego. Zdarzają się jeszcze momenty, w których gorzej się czuję, ale bardzo pomagają mi wtedy afirmacje, które wymyśliłam, aby czuć się silniejszą, np.:
-pokonałam chorobę!
-jestem zdrowa!
-jestem silna!
-z każdym dniem nabieram coraz więcej sił, energii i nadziei!
Kiedy mam gorszy moment, wybieram się do lasu na spacer i jak mantrę powtarzam swoje afirmacje. To bardzo mi pomaga! Chodzę także na jogę i pilates – jestem aktywna, ciągle próbuję nowych rzeczy i ciągle stawiam sobie nowe cele i marzenia – marzę o tym, aby zobaczyć zorzę polarną, chciałabym zatańczyć walca (we wrześniu zapisałam się już na kurs tańca!) i podróżować. Zawsze trochę bałam się podróżować, ale choroba skłoniła mnie do tego, żeby złamać ten strach! Dzięki temu, w tym roku zwiedziłam więcej, niż przez całe swoje życie! Nie chcę marnować ani jednego dnia, chcę zwiedzić i zobaczyć wszystko! Chcę ciągle doświadczać nowych rzeczy, dlatego też zapisałam się na jazdę konną, bo konie zawsze mnie fascynowały, ale jakoś nigdy nie było na to czasu. Nauczyłam się także większej spontaniczności – w końcu życie nie poczeka! Dlatego zdecydowałam się na udział w programie telewizyjnym poświęconym metamorfozom, przymierzałam wiele cudownych stylizacji i czułam się super! Wzięłam także udział w sesji zdjęciowej do kalendarza, podczas której poznałam kochane, cudowne dziewczyny, które zaraziły mnie energią! Od tamtej pory boję się mniej, nabieram coraz więcej odwagi i apetytu na życie! Znalazłam też czas, żeby prowadzić instagrama, na którym dzielę się zdjęciami potraw (gotowanie to moja pasja!) i ze spacerów po lesie. Dużo się u mnie dzieje, ale myślę, że to bardzo ważne, aby znaleźć coś co pomaga.
Życie jest teraz inne… ja jestem inna. Nauczyłam się na nowo wielu rzeczy i ciągle się uczę – siebie, swoich emocji, swojego otoczenia. Na przykład – gdy dowiedziałam się o raku akurat miałam nową pracę. Niestety z powodu leczenia ją straciłam. Wtedy bardzo to przeżyłam. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego gdy w życiu zaczęło się układać, na mojej drodze pojawił się on? Dziś – owszem, nadal jest lekki żal, ale w większym stopniu ciekawość, wręcz niecierpliwość – kiedy znowu będę mogła podjąć pracę (nie mogę się tego doczekać!), kiedy nauczę się kolejnej nowej rzeczy! Zatem – nie stresuję się już rzeczami, które kiedyś przyprawiały mnie o ból głowy. I chociaż strach mnie nie opuszcza, to uśmiecham się każdego dnia i próbuję go okiełznać! Teraz cieszę się każdą chwilą, jestem wdzięczna, że jestem tutaj, na tym pięknym świecie, bo każdy dzień jest bezcenny. I najważniejsze – kocham siebie, akceptuję i jestem dla siebie dobra. Po prostu kocham życie!